piątek, 31 lipca 2015

PRZECZYTANE W LIPCU


W lipcu udało mi się przeczytać 14 książek (tj. 4634 strony).
Średnia ilość stron na dzień: ok 150.
Cieszę się z tego wyniku! Jest lepszy niż postawiłam sobie za cel. Nie spodziewałam się, że uda mi się tyle czasu spędzić na czytaniu. Teraz w wakacje pracuje i mam dość sporo innych zajęć i obowiązków, ale nie odpuszczam sobie codziennej lektury i jakoś udaje się to połączyć :)

Liczę, że kolejny miesiąc będzie równie udany i życzę wszystkim, by też znajdowali czas na swoje hobby :)

Recenzja: SEN O AMERYCE - MICHAEL VINER

Tytuł oryginału: Shattered dreams, broken promises. The cost of coming to America; str: 238

Opis z okładki: W Rosji tysiące kobiet marzy o ucieczce od trudnego życia do znanej głównie z kina i telewizji Ameryki. Jeśli niektóre tam dotrą, czeka je ból i upokorzenie. Tylko niektóre spełniają marzenia. Zazwyczaj zaczyna się niewinnie, od oferty w internecie albo agencji matrymonialnej. A potem? Czeka je konfrontacja z zupełnie innym stylem życia - na ogół bez znajomości języka i bez oparcia wśród przyjaciół. Stykają się z brutalnością, wykorzystywaniem seksualnym i biedą, od których przecież chciały uciec.
"Ta książka to opowieść o Rosjankach i ich trudnej drodze do amerykańskiej wolności. Środkami do osiągnięcia celu  są często prostytucja i lipne małżeństwa. Rzadko zdarza się tak obrazowo pokazać, na czym polega prawdziwa DETERMINACJA".
"Vanity Fair"

Moja refleksja:
Książka jest podzielona na 24 krótkie rozdziały, z których każdy przedstawia historie życia innej kobiety. Opowieści kobiet - Rosjanek i Ukrainek, które wyjechały do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia -są przejmujące i pokazują dobitnie jak w ciężkich położeniu znajdowały się jeszcze do niedawna młode kobiety. Książka warto uwagi chociażby z tego względu, że oparta o autentyczne historie. Sam język książki jest prosty, a lektura nie jest wymagająca, choć muszę przyznać nieco przygnębiająca i smutna. Niektóre historie przedstawione w "Śnie o Ameryce" są tak przerażające, że aż ciężko w nie uwierzyć.

Myślę, że to pouczająca książka, mówiąca wiele o samej Rosji, rosyjskiej mentalności i złudnym raju jakim wydawała się być kiedyś Ameryka. Niektóre rozdziały poruszają bardziej, inne mniej, jednak każda opowieść ma w sobie coś niepowtarzalnego.

Moja ocena:
6/10

wtorek, 28 lipca 2015

Recenzja: LAWENDOWY POKÓJ - NINA GEORGE

Tytuł oryginału: Das Lavendelzimmer; str: 321

Opis z okładki: W swojej księgarni - o wiele mówiącej nazwie Apteka Literacka - Jean Perdu sprzedaje książki tak jak farmaceuta medykamenty. Umiejętnie rozpoznaje, co ktoś nosi w sercu, i proponuje odpowiednią fabułę na konkretny problem. Nie potrafi jednak uleczyć własnego cierpienia, które zaczęło się pewnej nocy wiele lat temu, kiedy odeszła od niego ukochana kobieta.

Wszystko się zmienia, gdy Jean w końcu otwiera pozostawiony przez nią list.
Wcześniej nie miał odwagi go przeczytać...

Moja refleksja: Nie polecam kupować tej książki - nie warto! To jedna z tych powieści, które potrafią zanudzić czytelnika na śmierć. Postaci masa, wszyscy nijacy, nie wywołali we mnie żadnych głębszych emocji. Główny bohater natomiast to typowa życiowa pierdoła, lamentująca i rozczulająca się nad sobą. Pojawia się wiele nużących opisów, a sama historia delikatnie mówiąc nie porywa. Co jest ciekawego w losach jakiegoś dziadka, który się nieszczęśliwie zakochał? Do tego ten język... Podniosły, poważny... Jakby treść nie była wystarczająco ciężka. Naprawdę ciężko to przełknąć. Ja doczytałam tę powieść do końca, ale był to dla mnie spory wysiłek. Myślę, że przeciętny czytelnik szybko rzuci tą pozycję w kąt i nie będzie się dalej katować.

Z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że "Lawendowy pokój" ma dużo pozytywnych opinii w internecie. Ja nie zauważyłam nic godnego zachwytów, choć starałam się dopatrzyć jakiś plusów. Może i wymyślona przez autorkę koncepcja z "Apteką Literacką" jest ciekawa.  Trudno nie uwierzyć, że niektóre książki mogą mieć uzdrawiającą moc. Jednak już sama postać księgarza, jego niby czytanie ludziom w duszach i zalecania co do wyboru lektury były okropnie wkurzające i zupełnie nieprzekonujące. Zresztą wszystko w tej książce były nieprzekonujące od początku, aż do końca. 

Wydaje mi się, że Nina George nie potrafi dobrze pisać o miłości. Miłość, którą przedstawia na kartkach powieści to ta w najgorszym wydaniu - patetyczna, nie wzbudzająca uczuć ani emocji, jedynie mdłości. 

Na "Lawendowy pokój" oprócz narracji księgarza, składa się również pamiętnik ukochanej do której wzdycha. Ów pamiętnik to dodatek, który wcale lektury mi nie umilił, choć na to liczyłam. Wspomnienie jakiegoś tango, schadzek z kochankiem, szczerze? Nic wartego uwagi. Poza tym książka zawiera sporo mądrości o filozoficznym zabarwieniu, ale niestety niewiele z nich  było takich, które by do mnie choć trochę przemówiły. 
Jedno o snach mi się spodobało:

"W snach, które śnią ukochane przez nas osoby, jesteśmy nieśmiertelni. W naszych snach zmarli żyją nadal. Sny są jak obrotowy pomost pomiędzy wszystkimi światami, pomiędzy czasem i przestrzenią".

Naprawdę lubię czytać, ale jak trafiają mi się takie powieści to są chwilę kiedy mi się wszystkiego odechciewa. Oby mniej takich propozycji na rynku. Ja po książki pani Niny Georgie już na pewno nie sięgnę. Skutecznie mnie do siebie zniechęciła.

Moja ocena:
2/10

niedziela, 26 lipca 2015

Recenzja: HOPELESS COLLEEN HOOVER

Tytuł oryginału: Hopeless; str: 380

Opis z okładki: "Czasem odkrycie prawdy może odebrać nadzieję szybciej niż wiara w kłamstwa."

To właśnie uświadamia sobie siedemnastoletnia Sky, kiedy spotyka Deana Holdera. Chłopak dorównuje jej złą reputacją i wzbudza w niej emocje, jakich wcześniej nie znała. W jego obecności Sky odczuwa strach i fascynację, ożywają wspomnienia, o których wolałaby zapomnieć. Dziewczyna próbuje trzymać się na dystans - wie, że Holder oznacza jedno: kłopoty. On natomiast chce dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Gdy Sky poznaje Deana bliżej, odkrywa, że nie jest on tym, za kogo go uważała, i że zna ją lepiej, niż ona samą siebie. Od tego momentu życie Sky zmienia się bezpowrotnie.

Moja refleksja: Jeśli istnieją książki, które są w stanie naprawdę odmienić nasze życie - "Hopeless" Colleen Hooper bez wątpienia zalicza się do takiej kategorii. Historia Sky i Holdera to przepiękna, wzruszająca opowieść, o tym jak miłość, przyjaźń i nadzieja potrafią przezwyciężyć wszystko. To jedna z tych lektur, które naprawdę  poruszają emocje. Jeszcze  długo po przeczytaniu "Hopeless" przedstawiona tam historia żyje gdzieś w środku nas i skłania do nieustannej refleksji. Teraz już wiem, że to książka o której jest głośno nie bez powodu! To opowieść o niesamowitej  sile, a także urzekającej miłości która dociera do serc milionów. 

"Jedną z rzeczy, za które kocham książki, jest to, że dzieli się ludzkie losy na rozdziały. To niesamowite, ponieważ nie można tego zrobić w prawdziwym życiu. Nie możesz skończyć rozdziału, potem opuścić wydarzenie, którego nie chcesz przeżyć, i otworzyć na rozdziale, który lepiej pasuje do twojego nastroju. Życia nie można podzielić na rozdziały, tylko co najwyżej na minuty. Wydarzenia z twojego życia są zaklęte w kolejnych minutach. Nie ma pustych kartek, ani końców rozdziałów. Niezależnie od tego, co się dzieje, życie toczy się dalej, czy ci się to podoba, czy nie, i nigdy nie możesz pozwolić sobie na to żeby się zatrzymać i po prostu złapać oddech". 

"Hopeless" jest idealnym przykładem wspomnianego przez autorkę rozdziału, którego nie da się zamknąć. To nie jest zwykła książka, to coś więcej. Nie mogę nie wspomnieć także o tym, że pani Hoover pięknie układa słowa w zdania. Takich perełek jak ten cytat wyżej jest w książce więcej. Niezwykłe jest też to, że w "Hopeless" wszystko ma swoje głębsze znaczenie. Dobór słów nie jest przypadkowy, wszystko jest dokładnie przemyślane, ma swoją symbolikę. Tytuł, imiona, tatuaż, a nawet wygląd pokoju głównej bohaterki - wszystko układa się w jedna wspólną całość. Podobnie jest z wydarzeniami - jedno odsyła nas do drugiego - zarówno przeszłość jak i teraźniejszość, wszystko jest tak samo istotne i się wzajemnie dopełnia. Brak któregokolwiek z rozdziałów sprawiłby, że książka nie byłaby kompletna. Gdybym jakąś stronę pominęła doskwierałby mi jej brak, bo we tej książce nie ma pustych kartek, nie ma zapychaczy miejsca, wszystko ma swój cel i sens.
 I za to właśnie kocham "Hopeless".


"Wszystkie niepowodzenia to tak naprawdę sprawdziany, które zmuszają nas do wyboru pomiędzy rezygnacją a podniesieniem się z ziemi, otrzepaniem się z kurzu i stawieniem czoła sytuacji. Chce to zrobić. Być może życie poturbuje mnie jeszcze kilka razy, ale na pewno nie mam zamiaru rezygnować".

Wiem, że w swojej recenzji jak na razie tylko wychwalam książkę, ale ciężko się powstrzymać, gdy coś jest rzeczywiście dobre. A od "Hopeless" otrzymałam wszystko to czego oczekuje, od dobrej książki, a nawet więcej. Początkowo byłam co do tej książki sceptyczna. Myślałam, że będzie to po prostu kolejny romans skierowany do nastolatek. Okładka książki jest bardzo ładna, szczególnie gdy porówna się ją do oryginalnej, ale widok dwóch przytulających się młodych ludzi upewnił mnie w tym, że będzie to następna historia miłosna, jakich wiele. Jakże się myliłam! Muszę jednak przyznać, że początek "Hopeless" być może nie wszystkich zachwyci, tej pozycji trzeba dać chwilę na rozkręcenie się i nie odrzucać jej po pierwszych 10 stronach. Z czasem sporo z tych rzeczy, które być może na pierwszy rzut oka nie przypadnie nam do gustu zostanie stosownie wyjaśnionych. 

Co do głównej bohaterki podobało mi się, że była taka spontaniczna i nie miała oporów przed słownym wyrażeniem tego co chodzi jej po głowie. Ludzie bardzo często zachowują niektóre przemyślenia tylko dla siebie, Sky była dość otwarta, co prowadziło do wielu przezabawnych sytuacji. Jej postać dobrze komponowała się z impulsywnym i cholernie tajemniczym Holderem, oboje w mojej ocenie stanowili udany duet.

"Niebo jest zawsze piękne. Nawet wtedy, gdy jest ciemno, deszczowo czy pochmurno. To moja ulubiona rzecz na całym świecie, bo wiem, że nawet jeśli się kiedyś zgubię, będę samotny albo przerażony, ono  i tak będzie nade mną. I będzie piękne".

Autorka pozwala na to, by czytelnik domyślił się paru rzeczy. Zresztą muszę przyznać, że takie stopniowe dochodzenie do prawdy i przygotowanie czytelnika na to co nastąpi miało w tym przypadku swój urok. Nie oznacza to jednak, że "Hopeless" jest pozbawione niespodzianek.  Kilka rzeczy totalnie mnie zaskoczyło, ale co dokładnie to już nie zdradzę, by nie popsuć komuś przyjemności z czytania :)

Ta książka co można łatwo wywnioskować z mojej recenzji  absolutnie mnie zachwyciła, więc ocena może być tylko jedna:
10/10

czwartek, 23 lipca 2015

Recenzja: KOCHAM NOWY YORK - LINDSEY KELK

Tytuł oryginału: I Heart New York; str: 238

Lindsey Kelk jak Sophie Kinsella odkrywa z lekkością i humorem kobiece słabości i kobiece marzenia.
Miłość, ślub, szczęście - wszystko było na wyciągnięcie ręki. I w jednej chwili wszystko się zawaliło. Angela ma złamane serce i chce uciec jak najdalej od swojej miłości. Pod wpływem impulsu - bez  grosza, bez planów, bez przygotowań - wyjeżdża z Londynu do Nowego Jorku. I okazuje się, że to zupełnie obce miasto to najwspanialsze miejsce, gdzie wszystko się udaje, gdzie po prostu wszystko jest możliwe...
Kocham Nowy York to najbardziej gorąca komedia romantyczna lata w Wielkiej Brytanii. Optymistyczna i bardzo kobieca powieść Lindsey Kelk przemawia do spragnionych rozrywki, relaksu i ucieczki od codzienności fanek Wyznań zakupoholiczki i Seksu w wielkim mieście.
Książka rzuca się w oczy przez swój różową, nieco kiczowatą okładkę. Muszę przyznać, że to przez tę szatę graficzną moje oczy namierzyły ową powieść. Jest środek wakacji, szukałam czegoś lekkiego, niewymagającego  wysiłku. Postanowiłam odrzucić uprzedzenia także ze względu na tytuł, który sugerował, że akcja będzie dziać się w Nowym Yorku. Cóż... Mam słabość do tego cudownego miasta i choć jeszcze się w to  miejsce nie wybrałam to w przyszłości planuje. Miałam więc ogromną nadzieje poczuć poprzez powieść klimat tej miejskiej dżungli. 

Główna bohaterka Angela, zraniona przez zdradę narzeczonego ani mnie sobą nie zachwyciła, ani nie zniesmaczyła. Początek był obiecujący i decyzja Angie o zapakowaniu się w samolot oceniłam jak najbardziej na... TAK. Z czasem było gorzej bo pisarka pokusiła się o utrwalenie na kartach powieści całego szeregu dość abstrakcyjnych zdarzeń. Zaczynając od tego, że bohaterka zbyt łatwo odnalazła się w wielkim mieście, nie będąc do tej wyprawy kompletnie przygotowana. Trafiła do hotelu, gdzie od razu zastała zauważona przez zaskakującą miłą i troskliwą recepcjonistkę, której jedynym zajęciem przez następne kilka dnia zdawało się być nadskakiwanie i pocieszanie Angeli. Oczywiście dziewczyny szybko stały się najlepszymi przyjaciółkami, a Jenna (wspomniana recepcjonistka) zadbała o idealny wygląd koleżanki, by ta dość szybko wyszła z dołka i mogła rozpocząć miastowe podboje. Szara do tej pory mysz Angela cieszyła się w Nowym Jorku takim powodzeniem, że bez wysiłku poderwała dwóch przystojnym i nadzianych facetów. Do tego także bez specjalnego wysiłku trafiła się jej dobra praca, a dzięki uroczej przyjaciółce- recepcjonistce wkrótce nie musiała się także przejmować płaceniem  za hotel, bo przecież mogła tak po prostu zamieszkać u niej. Przyznacie, że ta utrzymana w różowych barwach  historia budzi jakiś sprzeciw zdrowego rozsądku.

Uważam jednak, że kobietom może spodobać się ta powieść. Szczególnie tym, które mają podobne doświadczenia co główna bohaterka, albo tym, które są wrażliwe na takie tematy. W końcu kto by nie chciał wierzyć, że życie może być tak łatwe i przyjemne? Przesłanie płynące z książki - facet zostawił cię dla innej? Nie ma się czym przejmować.Wystarczy zdecydować się na jakiś większy krok np. wyjazd na inny kontynent, a życie z szarego od razu stanie się różowe. Szkoda, że prawdziwe życie wygląda nieco inaczej. 

Powątpiewam czy Lindsey Kelk tak naprawdę odkrywa kobiece pragnienia. Moim zdaniem do prawdziwego szczęścia nie wystarczyło, by mi spotykanie się z dwoma facetami jednocześnie, robienie zakupów, picie alkoholu i wypoczywanie w Nowym Yorku. Tak jak bohaterka można żyć, ale bądźmy realistami - na krótką metę - stąd zakończenie jakoś mnie nie przekonało.

Bardzo pozytywnie odebrałam natomiast zamieszczony na końcu krótki przewodnik po NY. Pewnie nie tylko mnie przeszła myśl, by wybrać się w podróż śladami głównej bohaterki, ahhh... te marzenia... 

Co może razić czytelnika? Prosty, nieco infantylny język, mała czcionka (przez nią serio bolą oczy :(), cienki, sprawiający tanie wrażenie papier. 
Co może drażnić? Zamiast niezwykłych, niezapomnianych przygód w Nowym Jorku, autorka serwuje nam w dużej mierze tylko randki, seks i alkohol. Myślę, że swój zamysł pani Kelk mogła lepiej rozwinąć i pójść w nieco innym kierunku. 

Książkę polecam tym, którzy mają dość wolnego czasu na takie czytadła. Czas przy powieści upłynął mi przyjemnie, ale mogłam go zdecydowanie lepiej wykorzystać.

Moja ocena 6/10

Recenzja: PRZEZNACZONA P.C. CAST + KRISTIN CAST

Tytuł oryginału: Destined; str: 406

'Zoey wreszcie czuje się bezpiecznie u boku Starka - swojego wojownika i strażnika. Jednak spokój nie zagościł na długo w Domu Nocy. Chwilową stabilizację w świecie wampirów i adeptów przerywa pojawienie się ludzi. Jednym z nich jest przystojny zaklinacz koni Travis, drugim tajemniczy i niezwykle atracyjny Aurox, który w rzeczywistości jest kimś więcej - czy raczej kimś mniej - niż człowiekiem. Tylko Neferet wie, w jakim celu został stworzony. Zoey wyczuwa w chłopaku ludzki pierwiastek, cień dobrej natury, która próbuje się przeciwstawić mrocznej duszy. Jest w nim coś dziwnie znajomego...
Czy prawdziwe zamiary Neferet zostaną ujawnione, zanim ciemność okryje Dom Nocy?
9 część cyklu.... (przesada? może lekka) Pisarski duet tworzony przez matkę P.C. Cast oraz córkę Kristin Cast, z całą pewnością nie ma w zwyczaju poskramiać swojego pisarskiego "słowotoku". Cykl "Dom Nocy" rozrastał się w zawrotnym tempie, więc można podejrzewać, że pisarki mogły liczyć na rzesze oddanych i zaangażowanych w tę historię czytelników. Myślę, że książki z tej serii mają TO COŚ i nie dziwi mnie fakt, że trafiają w gusta wielu młodych osób.

Książki pisane są prostym, przestępnym językiem, całość ozdabia oczywiście odrobina fantazji autorek i piękne okładki. Sądzę, że łatwo wkręcić się w świat który serwują te powieści. I choć nie wszystko w "Domu Nocy" jest piękne i fajne, do wielu rzeczy można by się przyczepić to jakoś ciekawość pcha nas do przodu. Przynajmniej mnie pchała :) Tak właśnie zabrnęłam w tej literackiej wyprawie aż do 9 tomu. I nie żałuje! P.C Cast i jej córka dostarczyły mi tego czego szukałam - wniosły w moje życie trochę rozrywki, humoru i wzruszeń. Nie obyło się bez frustracji i chwil gdzie irytacja, którą wzbudzała we mnie przede wszystkim główna bohaterka brała nade mną górę. Ale do czytanej pozycji wracałam, co oznacza, że autorki nie przekroczyły akceptowanej przede mnie granicy.

"Przeznaczona" podobała mi się. Sądziłam, że z zaproponowanych przez pisarki bohaterów nie da się już zbyt wiele wycisnąć. Sporo mnie jednak na tym polu pozytywnie zaskoczyło. Przede wszystkim ciekawym motywem było "rozdzielenie" bliźniaczek. Myślałam, że "zrosłomóżdżki" nigdy nie zmienią swojej natury i do samego końca będą siebie papugować. Sprawiały wrażenie pustych i tak naprawdę bezosobowych. Zawsze z uśmiechem na twarzy czytałam te fragmenty w których Afrodyta im dogadywała ;> No, ale sytuacja się na szczęście zmieniła i myślę, że wszystko poszło w bardzo dobrym kierunku. Dzięki tej części mogliśmy też lepiej poznać Lenobię i Smoka, a także zmienić swoje nastawienie do Kalony. Jednym słowem książka jest dobrze przemyślana i daje możliwość spojrzenia na zdarzenia z jeszcze szerszej perspektywy. 

Muszę jeszcze dodać, że Neferet jako ciemny charakter sprawdza się doskonale. I nie mogę się doczekać kiedy dowiem się co jeszcze jest w stanie zrobić, by uprzykrzyć życie Zoey i jej paczce.
Liczę na to, że kolejne części: UKRYTA, UJAWNIONA I WYZWOLONA w jakiś magiczny sposób trafią w moje ręce. Na razie jednak chyba z konieczności będę musiała sobie zrobić przerwę jeśli chodzi o ten cykl. W bibliotece niestety nie znalazłam jak na razie dalszej kontynuacji. Gdyby miała się tam wkrótce znaleźć, szkoda by mi było wydawać pieniędzy na zakup nowych książkę. Stąd przerwa. Jako, że 9 pierwszych cz. przeczytałam w jeden miesiąc i trochę zaniedbałam inne książki, dobrze mi  zrobi mały odpoczynek od "Domu Nocy". Mam nadzieję, że do lektury tego cyklu wrócę, nie lubię pozostawiać niedokończonych serii. 

Moja ocena 8/10

Recenzja: PRZEBUDZONA P.C. CAST+ KRISTIN CAST

Tytuł oryginału: Awakened; str. 308

Zoey wróciła z Zaświatów, by przyjąć należną jej rolę najwyższej kapłanki Domu Nocy. Powrót dziewczyny cieszy jej przyjaciół, którzy jednak niepokoją się, czy po stracie Heatha Zoey poradzi sobie z rzeczywistością. Pojawia się także obawa, czy jej związek z atrakcyjnym wojownikiem Starkiem okaże się pocieszeniem. Tymczasem dla Stevie Rae związek z Rephaimem, Krukiem Prześmiewcą, staje się coraz istotniejszy. Wiąże ich tajemnicze i potężne Skojarzenie. Domowi Nocy wciąż zagraża niebezpieczeństwo ze strony Kalony i Neferet, będącej coraz bliżej osiągnięcia nieśmiertelności.

VIII część z cyklu Dom Nocy ("Przebudzoną") przeczytałam z takim rozpędem, że niestety nie skoncentrowałam się na szczegółach, które mogłyby być przydatne do napisania jakieś w miarę uporządkowanej recenzji.
Zoey wróciła do żywych. Jednak to nie ona i Stark zaprzątali moja uwagę, a Stevie Rae i Rephaim. Uważam, że ich historia była o wiele bardziej ujmująca i to za nich trzymałam najmocniej kciuki. Dlatego bardzo spodobało mi się, że Zoey i reszta poznali prawdę, bo w końcu ich związek mógł ruszył do przodu. Kruk Prześmiewca nie musi się już ukrywać, a to z pewnością zbliżyło go do jeszcze bardziej do Czerwonej Najwyżej Kapłanki.
Rozdarcie Rephaima między swoja ukochaną, a ojcem wydawało mi się logiczne i takie... prawdziwe. Potrafiłam wczuć się w jego sytuacje i może dlatego nie mogłam się doczekać rozdziałów, których on był narratorem.
Nadal jestem zdania, że rozbicie narracji na wiele postaci było  świetnym posunięciem pisarek i nie wyobrażam już sobie powrotu do tego co było na początku, czyli wyłącznej narracji w wykonaniu Zoey. Jej postać mnie jednak jakoś nie przekonuje. Zdecydowanie wolę patrzeć na świat oczami Stevie czy Afrodyty. Z facetów intrygujący są oczywiście Rephaim, Kalona. Stark odkąd  na poważnie zaczął spotykać się z Zo dużo stracił na swoim uroku. Można odnieść wrażenie, że całymi dniami tylko śpi i kocha się z panną Redbird. Taka ciepła kluska się z niego zrobiła. Gdyby nie to, że jest jakoś po akcji w Zaświatach powiązany z Kaloną to byłby kompletnie nie interesujący.
Żałowałam, że tak mało miejsca było poświęconego Afrodycie.
Zagadki i wybory przed jakimi byli postawieni bohaterowie prezentowały się za to obiecująco.

Moja ocena 7/10